Używamy technologii takich jak pliki cookie do przechowywania i/lub uzyskiwania dostępu do informacji o urządzeniu. Robimy to, aby poprawić jakość przeglądania i wyświetlać spersonalizowane reklamy. Zgoda na te technologie pozwoli nam przetwarzać dane, takie jak zachowanie podczas przeglądania lub unikalne identyfikatory na tej stronie. Brak zgody lub wycofanie zgody może negatywnie wpłynąć na niektóre cechy i funkcje. Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Szczegóły znajdziesz w Regulaminie.

Źródła filantropii...Na podstawie podanych fragmentów porównaj i...

Autor: lola0014, 2012-05-21 21:30:11
Dodaj do:
Źródła filantropii...Na podstawie podanych fragmentów porównaj i oceń postawy bohaterów „Lalki" Bolesława Prusa i „Ludzi bezdomnych" Stefana Żeromskiego. Zwróć uwagę na motywy, którymi kierują się w swym poświęceniu dla innych.

Bolesław Prus, Lalka

Hrabina Karolowa we wszystkich salonach opowiadała o pieniądzach, które złożył na jej ochronę; jego służba i subiekci sławili go za podwyższenie im pensji. Ale Wokulskiemu rzeczy te nie sprawiały żadnej przyjemności, tak jak on sam nie przywiązywał do nich żadnej wagi. Rzucał tysiące rubli do kas urzędowych dobro¬czyńców, ażeby kupić za to rozgłos nie pytając, co się zrobi z pieniędzmi.
I dopiero dziś, kiedy dziesięcioma rublami wydobył człowieka z niedoli, kiedy nikt nie mógł głosić przed światem o jego szlachetności, dopiero dziś poznał: co to jest ofiara. Dopiero dziś przed jego zdumionym okiem stanęła nowa, nieznana dotych¬czas część świata - nędza, której trzeba pomagać.
„Tak, alboż ja dawniej nie widywałem nędzy?..." - szepnął Wokulski.
I przypomniał sobie całe szeregi ludzi obdartych, mizernych, a szukających pracy, chudych koni, głodnych psów, drzew z obdartą korą i połamanymi gałęźmi. Wszystko to przecie spotykał bez wrażenia. I dopiero gdy wielki ból osobisty zaorał mu i zbronował duszę, na tym gruncie użyźnionym krwią własną i skropionym niewi¬dzialnymi dla świata łzami wyrosła osobliwa roślina: współczucie powszechne, ogar¬niające wszystko - ludzi, zwierzęta, nawet przedmioty, które nazywają martwymi.
„Doktor powiedziałby, że utworzyła mi się nowa komórka w mózgu albo że połączyło się kilka dawnych" - pomyślał.
„Tak, ale co dalej?..."
Dotychczas bowiem miał tylko jeden cel: zbliżyć się do panny Izabeli. Dziś przybył mu drugi: wydobyć z niedostatku Wysockiego.
„Mała rzecz..."
„Przenieść jego brata pod Skierniewice..." - dodał jakiś głos.
„Drobnostka".
Ale poza tymi dwoma ludźmi stanęło zaraz kilku innych, za nimi jeszcze kilku, potem olbrzymi tłum borykający się z wszelkiego rodzaju nędzą i wreszcie - cały ocean cierpień powszechnych, które wedle sił należało zmniejszyć, a przynajmniej powściągnąć od dalszego rozlewu. „Przywidzenia... abstrakcje... zdenerwowanie!" - szepnął Wokulski.
To była jedna droga. Na końcu bowiem drugiej widział cel realny i jasno określony - pannę Izabelę.
„Nie jestem Chrystusem, ażeby poświęcać się za całą ludzkość." „Więc na początek zapomnij o Wysockich" - odparł głos wewnętrzny. „No, głupstwo! Jakkolwiek jestem dziś rozkołysany, ależ nie mogę być śmieszny - myślał Wokulski. - Zrobię, co się da i komu można, lecz osobistego szczęścia nie wyrzeknę się, to darmo..."

Stefan Żeromski, Ludzie bezdomni

- Gdybym to mógł słowem nazwać! Ja tak cię kocham! Nigdy nie myślałem, że może się z człowiekiem stać coś takiego... Twoje uśmiechy, które odsłaniają serce, jakby zdejmowały z niego zasłonę. Twoje czarne, puszyste włosy... Budzę się w nocy i, już nie śpiąc, widzę cię, czuję cię na sercu moim. Minie długa, święta chwila i dopiero wiem, że nie ma nikogo... A odkąd tu przybyłem i zacząłem patrzeć, coś we mnie rozdmuchuje ogień. Pali się we mnie! Nie wiem, co to płonie, nie wiem, co trawi ten pożar...
- Mój Boże...
-Widzisz, dziecko...
- Mój Boże, jaką ty masz twarz!...
-Widzisz... Ja jestem z motłochu, z ostatniej hołoty. Ty nie możesz mieć wyobrażenia, jaki jest motłoch. Nie możesz nawet objąć tego dalekim przeczuciem, co leży w jego serc. Jesteś z innej kasty... Kto sam z tego pochodzi, kto przeżył wszystko, wie wszystko... - ludzie w trzydziestym roku życia umierają, bo już są starcami. Dzieci ich to idioci.
- Ale cóż to ma do nas?
- Przecie to ja jestem za to wszystko odpowiedzialny! Ja jestem!
-Ty... odpowiedzialny?
- Tak! Jestem odpowiedzialny przed moim duchem, który we mnie woła: „nie pozwalam!"
Jeżeli tego nie zrobię ja, lekarz, to któż to uczyni? Tego nikt...
- Tylko ty jeden?
- Otrzymałem wszystko, co potrzeba... Muszę to oddać, com wziął. Ten dług przeklęty... Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden. Żeby obok mnie nikt nie był, nikt mię nie trzymał!
Joasia stanęła w miejscu. Powieki jej były spuszczone, twarz martwa. Nozdrza chwytały powietrze. Z ust padło krótkie słowo:
-Ja cię nie wstrzymam...
Były to wyrazy ciche i oblane krwią wstydu. Zdawało się, że z żył, gdy to mówiła krew rozpalona wytryśnie. Judym odrzekł:
- Ty mnie nie wstrzymasz, ale ja sam nie będę mógł odejść. Zakiełkuje we mnie przyschłe nasienie dorobkiewicza. Ja siebie znam. A zresztą... nie ma już co mówić…Wzdrygnęła się, jakby ją to słowo w tył pchnęło. Szli obok siebie w milczeniu, daleko, daleko...
Ciągnęły obok nich furmanki z rudą galmanu, przeróżne bryki, powozy... Szło dużo ludzi... Nie widzieli tego wszystkiego. Gościniec zaprowadził ich do lasu. Tam usiedli pod drzewem.
Joasia uczuła, że ramię Judyma wsparło się o jej ramię, widziała jego głowę zwieszoną na piersi. Nie była w stanie poruszyć ręką. Siedziała, jakby w twardy sen pogrążona, kiedy wypijamy morza boleści, nie mając siły wydać jednego westchnienia. W pewnej chwili Judym usłyszał jej płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga.
Nie dźwignął głowy.
O jakiejś godzinie usłyszał jej głos cichy, z głębi łez:
- Szczęść ci Boże.

Rozwiązania (2)

Autor: Magggg
1
dodano: 2013-04-28 15:40:08
ja mam to samo zadanie prosze o pomoc !
Autor: abcdeabcde
1
dodano: 2014-04-04 02:15:37
Proszę o pomoc związaną z tym tematem.
Napisane jest iż jest jedno rozwiązanie tematu ale nie widać go...

Pilnie potrzebuję pomocy

Dodaj rozwiązanie
AEGEE - Logo
...